CO TO JEST „ADOPCJA SERCA”?

Posted on by
Adopcja serca” to zadeklarowanie modlitewnego wsparcia oraz pomocy finansowej dla dziecka z kraju misyjnego. Może do niej przystąpić każdy: pojedyncze osoby, rodziny, sąsiedzi, przyjaciele, szkolne klasy… Ważne, aby odpowiedzialnie podjąć się trudu opieki nad wybranym dzieckiem. Każdy z rodziców adopcyjnych otrzymuje zdjęcie oraz krótką informację o dziecku. Przystępując do programu, winien zadeklarować, na jak długo podejmuje się adopcji (deklaracja musi być złożona co najmniej na rok) oraz jak będzie wpłacał pieniądze.

Darowizna na rzecz dziecka obejmuje opłatę czesnego, zapewnienie najważniejszych przyborów szkolnych i innych najpotrzebniejszych rzeczy w szkole. Miesięczna opłata na jedno dziecko wynosi 60 zł. Można zadeklarować wpłaty comiesięczne lub cokwartalne (180 zł), ewentualnie wpłacić pieniądze z góry za cały rok (720 zł). Bardzo ważna jest regularność wpłat, wpisanie w tytule wpłaty celu przelewu, imienia dziecka oraz pierwszej litery jego nazwiska (według podanego wcześniej w informacjach kodu). Pozwala to uniknąć pomyłek. Równie ważne jest natychmiastowe powiadomienie w razie, gdyby z ważnych przyczyn odstępowało się od programu pomocy.

Z jednej strony 60 zł to nie jest dużo (kilka paczek papierosów albo wizyta u fryzjera…), z drugiej w niejednym domowym budżecie to kwota przeznaczona na tygodniowe zakupy. Stąd trzeba dobrze przemyśleć decyzję. Nie można pochopnie narażać dziecka na to, że po kilku miesiącach nagle zabraknie pieniędzy na opłacenie jego szkoły. A nie zawsze udaje się szybko znaleźć kolejnych rodziców adopcyjnych.

Zapyta ktoś, po co pomagać dzieciom „na końcu świata”, skoro jest tyle biedy w Polsce. Odpowiedź jest prosta: trzeba pomagać potrzebującym. Dwa tysiące lat temu zapraszał nas do tego Jezus. Natomiast to, komu pomagamy, zależy od naszej osobistej decyzji… Gdyby każdy człowiek oddał drugiemu choć trochę swojego czasu i majątku – nawet tylko to, co mu zbywa, to na świecie byłoby o wiele mniej biedy i nieszczęść. Każdy w swoim sumieniu musi odpowiedzieć na słowa Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40); „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 25, 45).

Inne pytanie, które nieraz nurtuje osoby podejmujące się „Adopcji serca” lub myślące o włączeniu się w tę akcję, dotyczy możliwości kontaktu z adoptowanym dzieckiem, uzyskania informacji na temat jego postępów w nauce, otrzymania aktualnych zdjęć czy przesłania dziecku paczki. Sprawa ta wymaga dokładnego wyjaśnienia, gdyż nasze europejskie myślenie zupełnie nie przystaje do realiów krajów misyjnych, zwłaszcza afrykańskich.

Dzieci, dla których szukamy rodziców adopcyjnych, są zgłaszane do Referatu Misyjnego przez misjonarzy z danego kraju. Czasem są to podopieczni na przykład sióstr prowadzących szkołę czy sierociniec, czasem uczniowie ze szkoły jezuickiej, najczęściej dzieci z parafii prowadzonej przez ojców jezuitów. Pomoc z Polski w postaci zebranych na konto Referatu pieniędzy wraz z dokładną informacją (ile i dla kogo) jest przekazywana raz na pół roku konkret-nemu misjonarzowi, a ten z kolei przekazuje pieniądze osobom bądź instytucjom (szkołom, parafiom), które zgłosiły dzieci.

W afrykańskim buszu nie ma banków i bankomatów. Sprawa jest prostsza, jeśli dzieci do programu „Adopcji serca” zgłaszają osoby bezpośrednio się nimi zajmujące, na przykład siostry baptystynki, które prowadzą sierociniec i szkołę na Madagaskarze. Najczęściej jednak zaprzyjaźnieni z danym misjonarzem nauczyciele, katecheci, księża czy siostry szukają wsparcia dla swoich wychowanków, przekazując informacje misjonarzowi, a on przesyła je dalej do Referatu Misyjnego. Dlatego może się zdarzyć, że zgłaszający misjonarz sam nie ma kontaktu z danym dzieckiem. Co jakiś czas misjonarze weryfikują, czy adoptowane dzieci chodzą do szkoły. Jeżeli przestały, pieniądze zostają u misjonarza i rodzice adopcyjni podejmują decyzję, czy przeznaczyć je dla innego dziecka, czy też zwrócić je im.

Wszystko to nieraz bardzo długo trwa. W krajach afrykańskich nie wszędzie jest dostęp do internetu, nie wszędzie są komputery, nie każdy ma komórkę, a nawet jeśli ma telefon, to nie wszędzie jest zasięg. Odległości między wioskami są bardzo duże, parafie zajmują nieraz obszar naszego powiatu, a drogi nie zawsze są asfaltowane i w czasie pory deszczowej często stają się zupełnie nieprzejezdne.

Nierzadko zdarza się, że misjonarz zmienia miejsce pobytu i zostaje oddelegowany do innych zadań. Trudno, by w takiej sytuacji powiedział swoim podopiecznym: „Przykro mi, ale rezygnujemy z adopcji serca…”. Pomoc jest więc kontynuowana, pieniądze dostarczane do szkoły, ale pojawia się kolejny pośrednik, np. nowy proboszcz. Stąd też weryfikacja, które dziecko i z jakiego powodu przestało chodzić do szkoły, napotyka na duże problemy. To wszystko jest bardzo trudne i wymaga od rodziców adopcyjnych dużego zaufania do organizatorów akcji.

Nam, przyzwyczajonym do nieograniczonych możliwości kontaktowania się, trudno uwierzyć, że są takie miejsca, gdzie nie dochodzą bieżące wiadomości nawet za pośrednictwem poczty. A tak bywa w Afryce. Na przykład w Zambii nie ma listonoszy! Jeżeli ktoś chce otrzymywać listy, musi wykupić sobie skrzynkę. Oczywiście robią to nieliczni, bo nielicznych stać na taką ekstrawagancję. A zatem kontakt listowy z adoptowanym dzieckiem też nie jest prosty. Do tego dochodzi kwestia języka. To, że na danym obszarze językiem urzędowym jest francuski czy angielski, nie znaczy, że dzieci posługują się nim biegle w mowie i piśmie! Zwłaszcza że dopiero chodzą do szkoły. W Polsce dzieci też uczą się angielskiego, a niewątpliwie byłoby bardzo trudno korespondować w tym języku z polskim dziesięciolatkiem…

Misjonarze nigdy nie dają pieniędzy bezpośrednio rodzinom. Zawsze przekazują je do szkoły lub sami kupują rzeczy potrzebne dziecku. Sugerują też, by rodzice adopcyjni nie nawiązywali bezpośrednich kontaktów z podopiecznymi. Mogłyby się wówczas „posypać” prośby o różne rzeczy. Najlepiej kontaktować się z dziećmi adopcyjnymi zawsze przez pośrednictwo kapłanów czy zgromadzeń zakonnych. Niewątpliwie każdy darczyńca chciałby zobaczyć radość osoby obdarowywanej, chciałby usłyszeć „dziękuję”, ale w tej sytuacji trzeba zrozumieć, że paradoksalnie te obostrzenia są dla dobra dzieci: by pomoc trafiła naprawdę do tych, którym jest potrzebna. To znowu wymaga zaufania…

Włączając się w program „Adopcja serca”, warto pamiętać, że ważniejsza od pieniędzy jest modlitwa. Z wpłat być może zrezygnujemy: albo z powodów osobistych, albo ze względu na ukończenie szkoły przez dziecko adopcyjne. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, aby modlitwą towarzyszyć swojej ad-opcyjnej córce czy synowi przez całe życie. Stąd między innymi pomysł, aby rodzice adopcyjni otrzymywali zdjęcie dziecka i znali jego imię. Jesteśmy ludźmi wierzącymi, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, że wysłuchuje naszych próśb, że działa w naszym życiu, jeśli Go o to prosimy. Jeśli więc będziemy prosić o dobro dla osób nam bliskich, to dlaczego Bóg miałby nas nie wysłuchać? Świat chrześcijan jest światem nie tylko materialnym, ograniczonym do „tu i teraz”. Żyjemy w rzeczywistości duchowej, stanowimy wspólnotę Kościoła ponad czasem i granicami. Patrząc z tej perspektywy, możemy adoptowanym dzieciom ofiarować nade wszystko naszą miłość, którą przekaże im nie bank czy poczta, ale Jezus.

Na koniec chciałabym podzielić się własnym doświadczeniem uczestnictwa w „Adopcji serca”. Dwa lata temu w kościele Ojców Jezuitów „Na Górce” w Zakopanem jakaś pani podała mi „Biuletyn Misyjny”. W domu wśród innych artykułów nasz wzrok przykuła informacja właśnie o „Adopcji serca”. Bez dyskusji, jednomyślnie postanowiliśmy się przyłączyć do akcji i wkrótce nasza rodzina powiększyła się o „wnuczkę”, „córeczkę” i „siostrzyczkę”. Nasza Priska ma 10 lat, mieszka z babcią i siostrą na przedmieściach stolicy Madagaskaru. Codziennie rano wszyscy modlimy się o dobry dzień dla niej i jej bliskich, a wieczorem w myślach robię jej znak krzyża na czole – jak moim dzieciom. Jej fotografia będzie już na zawsze wisieć wśród rodzinnych zdjęć i jeśli nawet nigdy się nie spotkamy na ziemi, to na pewno poznamy się w niebie.

Paulina Dąbrowska-Dorożyńska